Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 8 maja 2024 12:32
Reklama Baner A1 BUDBRAM
Reklama

Wołodyjowski zawiesił gwizdek na kołku

Z trybun często słyszą, że są chu...i i powinni się czym prędzej powiesić. Najlepiej z całą rodziną! Wyszydzani, obwiniani za porażki, częstowani obelgami, a czasami nawet kamieniami.
Wołodyjowski zawiesił gwizdek na kołku

Piłkarski sędzia, szczególnie w niższych ligach, rzadko kiedy słyszy, że wykonał na murawie dobrą robotę. A jednak bywają przypadki, gdy piłkarskie środowisko jest zgodne i potrafi docenić arbitra. Tak właśnie rzecz się ma w przypadku Arkadiusza Łaszkiewicza, który przed kilkoma dniami meczem pucharowym Unia Hrubieszów – Orlęta Radzyń Podlaski zakończył przygodę z gwizdkiem. Zdaniem wielu, zdecydowanie zbyt wcześnie, bo takich rozjemców zwyczajnie brakuje.

 Gdy zapytać trenerów, działaczy czy piłkarzy, wszyscy podkreślają jedno. Pierwsze wrażenie jest bardzo mylące, bo nasz bohater nie wygląda wcale na osobę, która jest w stanie zapanować nad boiskowym rozgardiaszem. Niewysoki, drobny, spokojny, bez przerośniętego ego. Wydaje się, że z takimi rysami bardziej pasowałby do wydawania sprzętu w klubie, tymczasem po kilku minutach świetnie potrafi utemperować nawet najbardziej krewkiego gracza.

"To taki Pan Wołodyjowski zamojskiej piłki nożnej. Mały ciałem, wielki duchem..." – napisał na naszym profilu FB trener Ireneusz Zarczuk, gdy dowiedział się, że Arkadiusz Łaszkiewicz zawiesza gwizdek na kołku. Inni komentujący zauważyli, że 35-latek nigdy nie zostawał bohaterem meczów, a tak jak być powinno, zawsze stał na drugim planie, strzegąc boiskowych praw niczym szeryf na Dzikim Zachodzie.

 

POMYSŁ BRATA

   Pierwszą zabawką Arkadiusza Łaszkiewicza wcale nie był gwizdek, ale piłka.

 – Każdy mały chłopiec ma swoje marzenia. Ja bardzo chciałem być piłkarzem. Tym bardziej, że tata kopał piłkę w Palmie Bodaczów i tak naprawdę to on zaszczepił mi miłość do grania. Z czasem jednak musiałem wybrać. Zawsze chciałem mieć dobre oceny w szkole i miałem je. Ale to kosztowało. Coraz więcej czasu poświęcałem nauce i ostatecznie wzięła górę. Gdy okazało się, że piłkarzem nie będę, do akcji wkroczył mój młodszy brat Piotrek. Powiedział mi, że jestem całkiem niegłupi (śmiech), na piłce się trochę znam, a ludzie mnie lubią, więc zrobi mnie sędzią. I kiedy byłem na wymianie szkolnej we Włoszech zapisał mnie na kurs sędziowski, oczywiście bez mojej zgody, a nawet wiedzy. Miałem wtedy siedemnaście lat. Gdy w grudniu 2000 roku zadzwonił telefon ze związku z zaproszeniem na kurs sędziowski, odparłem, że to musi być pomyłka. Brat jednak wkroczył do akcji i wszystko się wydało. Szczerze mówiąc, długo nie dałem się przekonywać. Pomyślałem sobie, że czemu nie i pojawiłem się na kursie – wspomina początki swojej przygody Arkadiusz Łaszkiewicz. 

Jak wyglądały początki kariery?

Więcej przeczytasz w najnowszym numerze i e-wydaniu Kroniki Tygodnia


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Tadek 05.07.2018 23:27
Zdecydowanie za wcześnie art. to prawda jaką obserwuję na boiskach pan Arek jest dobrym i spokojnym sędzią na boisku a zarazem stanowczy i jak to się mówi w kasze sobie nie da napluć. Teraz mało jest takich sędziów piłkarskich jak pan Arek. Szkoda jak może sędziować i ma dobre wyniki od obserwatorów to powinien sędziować w wyższej lidze niż IV owszem są dziś młodzi sędziowie, którzy mają papierek na sędziowanie ale nic więcej. Jak można wytłumaczyć jak po meczu skargi idą do związku na sędziego i to nie tylko od drużyny przegranej ale także od drużyny wygranej to chyba źle świadczy o sędziowaniu.

ReklamaBaner reklamowy firmy GOLDSUN
ReklamaBaner reklamowy Greinplast Zamość
ReklamaBnaer reklamowy firmy Kronika Tygodnia
ReklamaBaner reklamowy b - dodatek
ReklamaBaner B1
Reklama
Reklama
Reklama