Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 28 kwietnia 2024 23:42
Reklama Baner A1 BUDBRAM

Rocznica bitwy pod Osuchami: Dziennik pisany w matni

"Od rana natrętny terkot karabinów maszynowych. A więc zaczęło się. Niemcy rozpoczęli od dawna oczekiwaną akcję na las" – pisał 21 czerwca 1944 r. (o godz. 8) Konrad Bartoszewski ps. Wir, legendarny dowódca AK, uczestnik bitwy pod Osuchami. "Walczy przypuszczalnie oddział "Corda". Czekam na rozkaz od Kaliny. Niezręcznie maskowane podniecenie dostrzec można na twarzach chłopców".
Rocznica bitwy pod Osuchami: Dziennik pisany w matni
Rekonstrukcja bitwy pod Osuchami. Na zdjęciu grupy rekonstrukcyjne.

Autor: Bogdan Nowak

Obszerne fragmenty wspomnień "Wira" (zostały przysłane przez autora w 1963 r. na konkurs ogłoszony przez "Wrocławski Tygodnik Katolicki") pojawiły się jakiś czas temu na łamach "Kroniki Tygodnia". Zostały one przygotowane przez autora m.in. na podstawie dziennika spisanego przez niego podczas bitwy pod Osuchami. Oryginał tego dokumentu nie zachował się. Jednak "Wir", jeszcze w latach 60. ub. wieku, opracował ów dziennik (zachował się w maszynopisie). 
Ta żywa, wartka, pisana "na gorąco" relacja jest wyjątkowa, bezcenna. Została opublikowana m.in. w 2003 r. w pierwszym numerze "Zeszytów Osuchowskich". Przypominamy jej fragmenty.

W ciemnościach
Konrad Bartoszewski był porucznikiem rezerwy WP, komendantem rejonu AK Józefów w obwodzie biłgorajskim, ps. "Wir", "Zadora", "Łada". Zasłynął jako jeden z najzdolniejszych dowódców polskiego podziemia niepodległościowego. W drugiej połowie czerwca 1944 r. znalazł się wraz ze swoim oddziałem w niemieckim okrążeniu, w Puszczy Solskiej. Polskie zgrupowanie liczyło wówczas ok. 1,2 tys. partyzantów. "Leśni" musieli stawić czoła świetnie uzbrojonym, niemieckim oddziałom. Liczyły one ok. 30 tys. żołnierzy!     
"Przybywają oddziały "Corda" (chodzi o Józefa Steglińskiego) i "Rysia" (Stanisław Basaj). Jak przewidywaliśmy "Cord" stoczył rano walkę. Wycofał się bez strat. W obozie tłok (było to miejsce koncentracji oddziałów – przyp. red.). Obawiam się nalotów. Ale jest nas więcej. Samotność nie zawsze krzepi. Chętnie dzielimy się naszym niepokojem z innymi" – pisał "Wir" 21 czerwca 1944 r. (o godz. 12). A dzień później w swoim dzienniku notował: "Bliskie strzały z rejonu obozu "Woyny" (chodzi o Adama Haniewicza). Wysyłam patrol do szpitala. Telefon od "Kaliny" (to major Edward Markiewicz, dowódca całego zgrupowania). Nakazuje pogotowie marszowe i podaje trasę marszu. Nareszcie". 
O godz. 9 do obozu nadciągnęła kompania "Woyny". Przybył także sztab inspektoratu. "Odprawa. "Kalina" podaje trasę marszu i kolejność oddziałów. Mam ubezpieczać kolumnę od tyłu" – notował "Wir". 
W południe Bartoszewski i dowodzeni przez niego partyzanci dotarli do gajówki Dębowiec. W ten sposób partyzanci opuścili las położony pomiędzy szosami Biłgoraj – Zwierzyniec i Aleksandrów – Józefów. "Spotykamy oddziały radzieckie. Mży deszcz. Z opuszczonego kompleksu leśnego dochodzą odgłosy kanonady" – czytamy w dzienniku. "To jednak nie walka. Niemcy ostrzeliwują każde podejrzane miejsce i kładą ogień artylerii przed posuwającą się w głąb lasu piechotą. Drażniąca jest ta dokładność i metodyczność ich poczynań". 
Partyzanci dotarli do gęstego lasu nad Nepryszką, a potem zamierzali ruszyć w kierunku Karczmisk. "Wir" miał wiele wątpliwości na temat tego kierunku marszu. "Błotnistymi duktami posuwamy się w głąb Puszczy Solskiej, ku dolinie Sopotu. Ściemnia się tu wcześnie" – notował. "Oddziały zapadają na nocleg (...). Odprawa. "Kalina" przedstawia swój plan wyjścia z kotła następnej nocy między Pardysówką i Hamernią (obok folwarku Izbice – przyp. red.). Mam niejakie wątpliwości. W tym kierunku poszedł niedawno jakiś oddziałek radziecki. Jutro będzie tam trudno coś zrobić. Tłumię w sobie swój krytycyzm (...). Parno i duszno. Tak musi być zawsze w pułapce. Artyleria niemiecka maca las ogniem nękającym. Od czasu do czasu pada gdzieś blisko z poświstem pocisk, wypełniając wszystko wybuchem". 
To negatywnie działało na psychikę "leśnych". "Wyczuwa się w tych wilgotnych ciemnościach obecność wroga. Zaciskanie żelaznej obręczy obławy" – notował "Wir".

Zazdroszczę moim chłopcom
23 czerwca 1944 r., przed południem, autor dziennika zauważył: "Przechodzi koło nas oddział radziecki, który w nocy próbował wyjść z kotła. Nie udało się. Mają rannych. Nasza służba sanitarna udziela im pomocy (w nocy z 23 na 24 czerwca Sowieci, bez porozumienia z "Kaliną" sforsowali Tanew w okolicach wsi Kozaki i przerwali pierścień okrążenia – przyp. red.) (...) Odprawa u "Kaliny". Mamy przesunąć się za Sopot. Przechodzimy rzekę i zapadamy w gęstych zagajnikach. Ostrzelał nas niemiecki samolot wywiadowczy. Strat nie ma. Obok obozuje większy oddział radziecki. "Kalina" pertraktuje z dowódcami radzieckimi". 
W południe tego dnia doszło do walki. "Strzały nad rzeką. Pociski sieką po gałęziach. Kilka strzałów z małokalibrowych działek. Rozwijam kompanię i szybko posuwamy się ku rzece. Ogień przeciwnika słabnie, nasz wzmaga się" – notował "Wir". "Wychodzimy z zagajników. Za rzeką dwa czołgi niemieckie i wycofujący się Niemcy. Był to spory oddział rozpoznawczy, który usiłował przekroczyć rzekę. Ubezpieczający nas od tej strony oddział "Woyny", wsparty przez "Corda", odrzucił Niemców bez trudności (...), okopujemy się wzdłuż Sopotu. Mamy rannych. Mimo to nastroje wyraźnie poprawiają się". 
Nad Sopotem zostaje tylko oddział "Topoli" (Jana Kryka). W tym czasie odbywają się kolejne odprawy dowódców oddziałów. Nie podnoszą one jakoś "leśnych" na duchu. 
"Jedzie obok mnie "Kruk" (Stanisław Makuch). Krytycznie ocenia decyzję "Kaliny" pozostania w kręgu obławy" – pisał m.in. Konrad Bartoszewski 24 czerwca. "Twierdził, że przed kilku dniami można było wyjść z kotła bez walki. Wiem o tym dobrze. Razem z "Cordem" przedkładaliśmy mu taki plan (...). Odpoczywamy w wysokim, podmokłym lesie. Znowu mży deszcz. Zatraciłem zupełnie rachubę czasu. Sytuację ratuje zrzutowy zegarek (...). Znowu zatrzymujemy się na skraju szerokiej, leśnej łąki (...). Ubezpieczam kolumnę od czoła. Całością dowodzi "Miecz" (Mieczysław Rakoczy). "Kalina" oddalił się niedawno od oddziału z jednym gońcem. I oto przybywa ów goniec z rozkazem, aby kolumna pociągnęła w oznaczone przez niego miejsce, gdzie czeka z oddziałem "Topoli". 
Wydarzyło się wówczas coś bardzo dziwnego... Major "Kalina" w niewyjaśnionych okolicznościach zginął w lesie od kuli. Jedni historycy twierdzą, że popełnił samobójstwo, inni winą za jego śmierć obarczają agentów NKWD. Tak czy owak, sytuacja "leśnych" stawała się coraz bardziej nerwowa. 
"Po przybyciu we wskazane miejsce nie zastaliśmy nikogo. Przeczuwam coś niedobrego (...)" – pisał "Wir". "Jesteśmy znowu nad Sopotem. Podjeżdżam do naszych ubezpieczeń. Widać stąd patrole nieprzyjacielskie, a za nimi tyralierę piechoty niemieckiej posuwającą się ze wschodu na zachód. Niemcy przeczesują kompleks leśny na północ od rzeki (...). Dokładna robota. Przed posuwające się oddziały Niemcy kładą ogień artyleryjski. "Miecz" proponuje mi opracowanie planu działania". 
Nie było wielkiego wyboru. "Jedyna możliwość jaką widzę, to przebicie się przez kordon obławy pod Osuchami. Zdaję sobie sprawę z ryzyka tego przedsięwzięcia. Tam znajdą się dziś w nocy jednostki biorące udział w przeczesywaniu północnego kompleksu. Ale jednocześnie miejsce najdogodniejsze, tak ze względu na to, że przechodzimy obydwa schodzące się trakty, jak i ze względu na to, że rzeka nie biegnie tam głębokiej dolinie" – pisał autor dziennika. "Poza tym, w dużym, ale zmęczonym obławą zgrupowaniu, czujność będzie mniejsza. Plan ma jednak przeciwników i ostatecznie nie jest zaaprobowany. Będziemy się przebijać między Fryszarką i Karczmiskami".
O godz. 12 Konrad Bartoszewski natomiast notował: "Ostatnie przygotowania do walki i marszu. Nastroje dobre. Zazdroszczę moim chłopcom, że są tacy ufni".
Jednak decyzja o miejscu przebicia okrążenia znowu została zmieniona... 

Jednym życie, innym śmierć
"Ściemniło się dziś wcześnie. Niebawem będziemy u celu. Jadę z "Krukiem" na czele kolumny. Nadbiega ktoś ze szpicy. Zatrzymuję kolumnę (...)" – notował "Wir" w dzienniku pod datą 24 czerwca (o godz. 21.30). "Przed nami Niemcy. Brzęk oporządzenia, szczekanie psów (...). Jesteśmy więc w kociołku o niewielkich rozmiarach. Przebijać się tu na styku dwu linii byłoby szaleństwem. Za linią obławy muszą być poważne rezerwy i zaledwie kilka kilometrów lasu". 
Inne kierunki także były bardzo ryzykowne. "Na północ, trzeba by forsować głęboką dolinę Sopotu, za którą okopani są Niemcy, a do tego w każdej chwili groziłaby od tyłu interwencja oddziałów, które mamy za sobą (...). Przedstawiam sytuację "Mieczowi". Pozostawia mi wolną rękę. A więc Osuchy"  – pisał Konrad Bartoszewski. Natomiast w zapiskach z godz. 23 czytamy: "Trudny, szybki marsz. Mamy przed sobą ok. siedmiu kilometrów ciężkiej drogi, w zupełnych ciemnościach, tunelem, który tworzy starodrzew sklepiony nad naszymi głowami. Na odległość kilku kroków nic nie widać. Teraz pojąłem ryzyko mojego planu. Czas. Czy wystarczy go na przygotowanie natarcia?". 
A tak "Wir" pisał tego dnia w dzienniku o godz. 23.30 i o godz. 24. "Droga rozszerza się, przechodzi w bród. Szerokie rozlewisko. Zrobiło się jaśniej. Kilka gwiazd, które wymknęły się szybko przesuwającym się po niebie obłokom, odbija się w jeziorku. Koń zatrzymał się, sięgając pyskiem wody. Puściłem wodze. Gdzieś z boku za sobą słyszę chlupot idących żołnierzy. Odszedł gdzieś niepokój. Została pustka. Przecież nie ma już wyboru (...). Ostatnia odprawa. Nowy cios. W czasie szybkiego marszu zgubił się oddział "Woyny" i część oddziału "Rysia"". 
Pierwsze godziny 25 czerwca 1944 r. były dla partyzantów "Wira" szczególnie ważne. Sytuacja potoczyła się błyskawicznie. "Jesteśmy na miejscu (ok. godz. 0.30). W tym momencie na wschód od nas strzały. Walka. Nasilenie ognia wzrasta. "Topola", "Woyna", może oba oddziały razem... Sytuacja się komplikuje. Nie ma czasu na stracenie. Wysyłam patrol z "Krukiem" na rozpoznanie (...). Wraca "Kruk". Niemców z tej strony Sopotu nie ma. Wszystko gotowe (to relacja z godz. 1.40 – przyp. red.). Teraz już tylko jedno słowo: "marsz". I pójdą. Jak wiele znaczy to słowo (...). Dla jednych życie, dla drugich śmierć. Wsiadam na konia. "Marsz!". 

Więcej o tej fascynującej historii przeczytają Państwo w najnowszym numerze Kroniki Tygodnia i e-wydaniu. 



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze

 

 

ReklamaBaner reklamowy firmy GOLDSUN
ReklamaBaner reklamowy Kronika Tygodnia
ReklamaBnaer reklamowy firmy Kronika Tygodnia
ReklamaBaner reklamowy b - dodatek
ReklamaBaner B1 firmy Replika
Reklama
KOMENTARZE
Autor komentarza: PolakTreść komentarza: Nie Wstyd jest wam nawet POmyśleć by zostać Policjantem kierwińskiego ??? Ludzie nie mają szacunku do policji która bije , pałuje i gazuje protestujących jak rolników w Warszawie ! Lub jak strzela do górników !!! Chcecie zostać takimi ZOMOWCAMI ??? ! Co na to Wasze rodziny, znajomi ? Wstyd !!!Data dodania komentarza: 28.04.2024, 13:04Źródło komentarza: Biłgoraj: Policja otworzyła swoje drzwi [ZDJĘCIA]Autor komentarza: OlaTreść komentarza: Może Pani rozwinąć?Data dodania komentarza: 28.04.2024, 10:46Źródło komentarza: PERŁY BIZNESU 2022: Gadu-Gadu – Centrum Terapeutyczno-Rehabilitacyjne Alicja Bosak (Średnie Przedsiębiorstwo)Autor komentarza: RYCHOTreść komentarza: ZAMOŚCIANIE SKĄCZYŁO SIĘ ŁAŻENIE PO URZĘDACH KOLESIData dodania komentarza: 28.04.2024, 10:01Źródło komentarza: Zamość: Nieoficjalne wyniki wyborów. Rafał Zwolak nowym prezydentemAutor komentarza: MIESZKANKATreść komentarza: O LABOGA COŚ TAKIEGO CUDData dodania komentarza: 28.04.2024, 09:54Źródło komentarza: Kobieta leżała bez oznak życia, a przechodnie nie reagowali! Dopiero policjanci ruszyli na pomoc FILMAutor komentarza: GabrielaTreść komentarza: Ja uważam, że bardzo dobrze że policjanci akurat byli w pobliżu że mogli udzielić kobiecie fachowej pomocy i dzięki temu uratowali jej zdrowie. A przechodnie powinni mieć w sobie więcej empatii i nie bać się drugiemu człowiekowi pomóc. Ja nigdy bym nie przeszła obojętnie obok leżącego człowieka czy dziecka. Postawmy się w sytuacji gdyby nam się coś stało i byśmy leżeli i by każdy człowiek przechodził obojętnie obok Was a mózg niedoltleniony jest po 4 min nie podjęcia udzielania pierwszej pomocy czyli bylibyśmy roślinka bądź zmarli na miejscu. Powinno się więcej edukować szkolić w Polsce z pierwszej pomocy. Wtedy by ludzie przełamali strach. Jako Polka składam Wielkie podziękowania dla policjantów którzy wtedy pomogli tej kobiecie. Jesteście wielcy !! Brawa dla policjantów.Data dodania komentarza: 28.04.2024, 09:13Źródło komentarza: Kobieta leżała bez oznak życia, a przechodnie nie reagowali! Dopiero policjanci ruszyli na pomoc FILMAutor komentarza: SapiensTreść komentarza: Chłopiec zginął bandycko pobity. Odebrano mu wszystko. Za taki czyn sprawcy powinni odpowiedzieć tym samym. Pobicie za pobicie. Śmierć za śmierć. Tak, jak sobie zasłużyli. Wtedy byłoby sprawiedliwie. Trzeba wrócić do zasad starego sądownictwa i skutecznie eliminować plewy, aby społeczeństwu żyło się lepiej.Data dodania komentarza: 28.04.2024, 08:53Źródło komentarza: Z OSTATNIEJ CHWILI: Kto odpowie za śmierć Eryka? Właśnie rusza proces
Reklama
Reklama