Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 9 maja 2024 18:39
Reklama Baner A1 BUDBRAM
Reklama

Były burmistrz Zwierzyńca odwiedził już 100 krajów na 6 kontynentach

Rozmowa z Markiem Marcolą, globtroterem ze Zwierzyńca, który odwiedził już 100 krajów na 6 kontynentach.
Marek Marcola od dwóch lat prowadzi blog podróżniczy www.przez6kontynentow.pl.
Marek Marcola od dwóch lat prowadzi blog podróżniczy www.przez6kontynentow.pl.

U Mickiewicza Litwini wracali z nocnej wycieczki. Skąd Pan wrócił?

– Z Indonezji.

Jak było?

– Indonezja spełniła moje oczekiwania. To kraj różnorodny, a przez to ciekawy. Odwiedziłem tylko dwie spośród 17 tysięcy wysp – Jawę i Bali. Ta pierwsza oferuje możliwość bliskiego kontaktu z wulkanami, druga jest królestwem hinduizmu.

Ile krajów Pan do tej pory „zaliczył”?

– Indonezja jest numerem 100. Byłem wprawdzie jeszcze w Naddniestrzu, ale to państwo nieuznawane przez społeczność międzynarodową. Formalnie jest częścią Mołdawii, choć władze w Kiszyniowie nie mają tam nic do powiedzenia. Podobnie jest z Cyprem Północnym. Natomiast pod znakiem zapytania jest Palestyna, uznawana przez kilkanaście innych państw. Polska do nich nie należy, choć w Warszawie jest palestyńska ambasada.

Pamięta Pan swój pierwszy raz?

– Moją pierwszą „zagranicą” była Niemiecka Republika Demokratyczna, od dawna nieistniejąca. We wrześniu 1979 roku pojechałem do Berlina Wschodniego i spędziłem tam cały dzień. Wyjechałem na punkt widokowy na wieży telewizyjnej, skąd doskonale widać było całe podzielone białym murem miasto. Nocnym pociągiem dotarłem do Wrocławia, skąd wybrałem się do Pragi. W obu tych miastach w oczy rzucał się wyraźnie wyższy poziom życia niż u nas. Za to podobno byliśmy najweselszym barakiem w obozie socjalistycznym...

To wtedy postanowił Pan poznawać inne kraje i inne kultury?

– Ja się chyba urodziłem z żyłką podróżniczą. Mając 16 lat, zwiedzałem samotnie różne regiony Polski. Potem przyszedł czas na inne kraje.

W jaki sposób wybierany jest cel podróży?

– Kiedyś było to łatwe, dziś jest gorzej, bo wszystkie te bliskie już zaliczyłem. Spośród tych, w których nie byłem, a dokąd mógłbym w miarę łatwo dostać się (odpadają te z wizą trudną do zdobycia lub objęte wojną), to mogę wybierać: Kuwejt, który jest oddalony od Polski o 3,3 tys. km, Tadżykistan (3,9 tys. km), Mongolia (5,8 tys. km) czy Bahamy (8,3 tys. km). Wszędzie daleko i drogo.

Bo to nie jest chyba tani „sport”?

– Przestał nim być. Jeszcze całkiem niedawno można było podróżować za całkiem rozsądne pieniądze. Kilka lat temu wyjazd do Japonii kosztował mnie 3,5 tys. zł. Dziś wszystko dramatycznie zdrożało, mnożą się też wymagania formalne ze strony państw czy linii lotniczych. To zabiera radość podróżowania.

Zdarzało się Panu – z uwagi na rożne strefy czasowe – kilka razy w ciągu doby witać Nowy Rok?

– Coś takiego mi się nie zdarzyło, ale podczas podróży dookoła świata w 2018 roku przejechałem z zachodu na wschód linię zmiany daty i czas jakby cofał się. Po południu wyleciałem z Auckland w Nowej Zelandii, a po kilkunastu godzinach wylądowałem tego samego dnia ledwie kilka godzin później w Buenos Aires.

Wypada przed podróżą poznać kulturę państwa, do którego się wybieramy, bo o popełnienie gafy na pewno nietrudno?

– Zawsze trzeba choć trochę poczytać o danym kraju, by się w nim odnaleźć i nie popełnić gafy. Ale też z góry wiadomo, czego oczekiwać na przykład w społecznościach muzułmańskich, chrześcijańskich czy buddyjskich. Osobnym tematem są dyktatury. Jako państwa policyjne, są przeważnie bezpieczne dla turystów, choć trzeba bardzo uważać na to co i kogo się fotografuje. Sporo podróżowałem samotnie i wiem, że najlepiej wtopić się w otoczenie, aby nie rzucać się w oczy. Kiedyś wybrałem się do Armenii w jaskrawej kurtce, a tam okazało się, że wszyscy ubierają się na czarno. Byłem widoczny z daleka. Na szczęście to bezpieczny kraj.

Podczas podróży na pewno przydaje się znajomość języków obcych. Czy angielski wszędzie załatwia sprawę?

– Generalnie tak, angielski jest znany najbardziej. Ale przydaje się przeważnie w miejscach turystycznych, gdzie indziej jest gorzej. Z reguły żelazną zasadą jest, że w dawnych koloniach najbardziej przydają się języki kolonistów: francuski, hiszpański, itd. Odwiedziłem 13 spośród 15 dawnych republik radzieckich. Bez znajomości rosyjskiego byłoby to bardzo trudne.

Ile czasu zajęło odwiedzenie 100 krajów?

– Bardzo długo, bo prawie 44 lata! Statystycznie wychodzi nieco ponad dwa kraje rocznie. Zacząłem, jak już wspominałem, we wrześniu 1979 roku od NRD. Wówczas nawet nie marzyłem, że zobaczę kiedyś coś poza Europą. Było to z przyczyn finansowych nierealne – zarabiało się średnio równowartość 20 dolarów miesięcznie, poza tym dochodziła sprawa wiz, a o nie było bardzo trudno. Mimo to powoli dorzucałem kolejne państwa do listy. Bardzo powoli. Do końca PRL udało mi się zobaczyć tylko Czechosłowację, Węgry, Rumunię, ZSRR i Bułgarię, zaś z tych zachodnich – RFN i Francję. Dopiero w latach 90. XX wieku wypłynąłem na szersze wody: w 1996 roku zawitałem do afrykańskiej Tunezji, a rok później wybrałem się do Tajlandii, i to był mój pierwszy naprawdę egzotyczny kraj. Potem przyszedł czas na kolejne kontynenty. Moim setnym krajem była wspomniana Indonezja.

Jakimi środkami lokomocji Pan podróżował?

– Głównie samolotami, gdyż one zapewniają szybkie przemieszczanie się na duże odległości. Ale też pociągami, autobusami, taksówkami i setki, o ile nie tysiące kilometrów pieszo. W sumie przez prawie półwiecze pokonałem blisko milion kilometrów. Do moich ulubionych środków lokomocji należy kolej. Poza Europą udało mi się poznać jej uroki w Chinach, Australii, Kanadzie, Japonii, Peru, Indonezji, Tunezji, Uzbekistanie czy Indiach. Zwłaszcza indyjskie pociągi robią niesamowite wrażenie. Nie dość, że są z reguły bardzo zatłoczone, to poruszają się po najszerszych na świecie torach o rozstawie 1670 mm. Na ogół Hindusi korzystają z infrastruktury wykonanej jeszcze przez Brytyjczyków, która zdążyła się już dobrze zestarzeć. Przez to, np. podczas przejazdu przez niepewnie wyglądający most, człowiek zastanawia się: zawali się tym razem czy jeszcze trochę wytrzyma? Osobnym tematem jest kolej japońska, najlepsza na świecie nie tylko dlatego, że najszybsza, ale i super punktualna.

Proszę wymienić 5 krajów, które uważa Pan za najbardziej atrakcyjne z turystycznego punktu widzenia.

– Moim numerem jeden jest bezapelacyjnie Etiopia. A to dlatego, że nie widać w niej kalki kolonizatorów. Wszędzie indziej, rzecz jasna poza Europą, zauważane są ślady obecności Brytyjczyków, Francuzów, Holendrów czy Hiszpanów. A tu jest prawdziwa, czysta Afryka, bez naleciałości. Do tego dochodzi bardzo stare chrześcijaństwo ze wspaniałymi świątyniami oraz bezcenne zabytki świeckie. No i ludzie. Ubierają się w tradycyjne stroje i często żyją tak, jak przed wiekami. Są nader wdzięcznym tematem fotograficznym. W pierwsze „piątce” jest jeszcze Boliwia (fotogeniczne Andy, malowniczo wyglądający mieszkańcy), Iran (wiekowe zabytki, przepiękne miasta, no i niespotykane gdzie indziej otwarte, gościnne i uczciwe społeczeństwo), Nepal (wiadomo: góry, ale i zabytkowe miasta) oraz Haiti (kawałek XIX wiecznej Afryki na Karaibach).

A jeśli chodzi o miasta, to które zrobiło na Panu największe wrażenie?

– Nowy Jork! Jest to bezapelacyjnie stolica świata. Nie znam innej metropolii, która mogłoby ubiegać się o ten tytuł. Spodobały mi się Tokio, Melbourne, Johannesburg, La Paz, Rzym i Toronto, jednak to Nowy Jork jest bezkonkurencyjny. Choć bywa brudny, biedny i zaniedbany. Za to ma w sobie taką nieprawdopodobną tkankę społeczno-kulturową, że można by tam krążyć miesiącami i nie czuć się nasyconym. Ja miałem do dyspozycji ledwie tydzień i wciąż czuję niedosyt. Zwykle nie wracam do miejsc już odwiedzonych, ale do Nowego Jorku poleciałbym choćby dziś.

A co ze słynnymi zabytkami?

– Miałem to szczęście, by zobaczyć prawie wszystkie pozycje z listy najbardziej znanych skarbów kultury. Największe wrażenie zrobił na mnie majestat i tajemniczość egipskich piramid, jedynego ocalałego cudu świata starożytnego. Zachwyciłem się indyjskim mauzoleum Tadż Mahal. To budowla skończenie piękna, nie do poprawienia, a można ją oglądać godzinami. Niesamowitym obiektem jest kompleks świątynno-mieszkalny Angkor w Kambodży, rozległy, pięknie zdobiony i wciąż jeszcze nie całkiem wydarty dżungli. Albo wydrążone w skale kościoły w etiopskiej Lalibeli. Prawdziwe cacka, świadczące o tytanicznej pracy ich budowniczych. Machu Picchu? Liczy się pierwsze pięć minut, kiedy człowiek po męczącej wspinaczce widzi je nagle z platformy położonej powyżej. Natomiast gdy wejdzie się między zwykłe mury i ściany, magia znika. Wiele zabytkowych sław to rekonstrukcje, jak np. Borobudur w Indonezji, Chitzen Itca w Meksyku, Persepolis w Iranie czy chiński Wielki Mur. Niby dobrze się prezentują, ale szybko wyczuwa się tam fałszywą nutę.

A cuda natury?

– Jest kilka miejsc, które zawsze będę miał w pamięci. Należy do nich na pewno Salar de Uyuni w Boliwii. To największe na świecie solnisko o powierzchni 10 tys. km kwadratowych, położone na wysokości ok. 3,6 tys. metrów nad poziomem morza. Mimo swych gigantycznych rozmiarów (największa rozpiętość 140 km!), gwarantuje doskonałą widoczność wszystkich brzegów. Człowiek czuje się tam mały i zagubiony, gdyż – poza nielicznymi „wyspami” – nie ma w pobliżu żadnych punktów odniesienia, do których jesteśmy przyzwyczajeni jak dom, ulica, las, itp. Z kolei Park Narodowy Serengeti w Tanzanii oferuje pewność zobaczenia nieprawdopodobnej ilości dzikich zwierząt, w tym słynnej „Wielkiej Piątki”. To wielki teatr przyrody, jaki chyba nigdzie indziej nie przetrwał. Sporym rozczarowaniem okazało się z kolei słynne jezioro Titicaca, może dlatego że jest tam stale zimno i wilgotno. Choć leży na wysokości 3800 m n.p.m., próżno szukać wokół spektakularnych widoków, jakie gwarantuje chociażby nasze poczciwe Morskie Oko. Także nie spodobał mi się najwyższy na świecie wodospad Salto Angel. Woda spada wąską strużką, nic szczególnego.

Którą podróżniczą przygodę zapamięta Pan do końca życia?

– Na pewno wyjazd do Haiti. Pojechaliśmy tam w obstawie wojska dominikańskiego w celu ochrony przed zdesperowanymi mieszkańcami przygranicznej wioski. Organizatorzy zapowiedzieli nam, aby nie dawać niczego ludziom proszącym o jakikolwiek datek, gdyż często kończy się to bójką między nimi ze skutkiem śmiertelnym. Najwięcej emocji dostarczył jednak pokaz możliwości czarownika voodoo... Do dziś przechodzą mnie ciarki na wspomnienie tego.

A jakieś szczególne miejsca, nawet mniej znane?

– Mało ludzi uzmysławia sobie, jak szczególnym miejscem jest Zatoka Akaba nad Morzem Czerwonym. Otóż zbiegają się tam granice czterech państw: Izraela, Egiptu, Jordanii i Arabii Saudyjskiej. Jak się stanie nad brzegiem w odpowiednim miejscu – widać je wszystkie naraz. Zawsze ciekawiło mnie, jak wygląda styk krajów o prawo – i lewostronnym ruchu drogowym. Udało mi się to obserwować na granicy Tajlandii i Kambodży. Oczekiwałem jakiegoś systemu estakad, które poprowadzą ruch drogowy na odpowiednią stronę, ale zastałem tylko zwykłą jezdnię, gdzie kierowcy musieli sami sobie poradzić ze zmianą kierunku. Powszechnie wiadomo, że indonezyjska wyspa Bali jest miejscem szczególnym z racji wyznawanego tam hinduizmu. Ale żeby stawiać mury przeciwko duchom?! Otóż tubylcy wierzą, że złe demony żyją w morzu, dlatego też wzdłuż brzegu stawiają kamienne ściany, aby nie mogły się one przedostać na ląd...

Jest pan miłośnikiem kina. Czy podczas swoich wojaży coś ciekawego udało się zobaczyć?

– Jako kinoman cieszę się, że miałem okazję być w miejscach, gdzie kręcono znane filmy: zatoka Ha Long w Wietnamie („Indochiny”), pustynia w Tunezji („Gwiezdne wojny”, pustynia Wadi Rum w Jordanii („Lawrence z Arabii”), pola naftowe w Azerbejdżanie („Świat to za mało”), Nowy Jork („Śniadanie u Tiffany’ego”) czy miasto Kandy na Sri Lance („Most na rzece Kwai”).

Mieszka Pan w Zwierzyńcu, który jest perełką Roztocza i ściąga miłośników przyrody nie tylko z Polski. Zdarzają się egzotyczni turyści?

– Miałem taką historię rok temu. 4 miesiące po powrocie z Iranu zawitała do mnie grupa Irańczyków, którzy uciekli z Kijowa przed wojną. Byli mocno zdziwieni, że ktoś był niedawno w ich ojczystym kraju i wie coś o miastach, z których pochodzili.

Ile państw na świecie zostało do odwiedzenia i gdzie planuje Pan kolejną podróż?

– W zasadzie zobaczyłem już wszystko, o czym kiedyś marzyłem. Teoretycznie mógłbym jeszcze pojechać do ponad 90 krajów, ale na pewno nie dam rady. Zostało parę miejsc, które chciałbym odwiedzić. To przede wszystkim Birma, zwana obecnie Myanmar, z racji zachowanych zabytków i tradycyjnego stylu życia jej mieszkańców. Intryguje mnie też dawna kolonia niemiecka, czyli Namibia ze słynnymi wydmami. Na oku mam również Sudan, gdzie jest ponoć więcej piramid niż w Egipcie. Poza tym chciałbym nadrobić zaległości w Europie. Wstyd się przyznać, ale nie byłem we w Florencji, choć Włochy odwiedziłem już kilka razy.

Nie myślał Pan, żeby opisać swoje podróże i wydać w formie publikacji?

– O książce nie myślę, natomiast od dwóch lat prowadzę blog podróżniczy www.przez6kontynentow.pl.

Czego życzy się podróżnikom?

Dalszych podróży. To nieuleczalna choroba...

Dziękuję za rozmowę.

Marek Marcola (ur. 1959) był sekretarzem i wiceburmistrzem Zwierzyńca, a także dyrektorem Zwierzynieckiego Ośrodka Kultury i Rekreacji. Obecnie wraz z żoną zajmuje się agroturystyką. Jest członkiem zarządu Lokalnej Organizacji Turystycznej Zamość Roztocze oraz Lubelskiego Związku Stowarzyszeń Agroturystycznych.
Przez 6 kontynentów

Marek Marcola odwiedził 100 krajów, czyli średnio dwa w roku. W Europie były to m.in. Andora, Białoruś, Bośnia i Hercegowina, Chorwacja, Czarnogóra, Estonia Grecja, Kosowo, Macedonia, Malta, Mołdawia, San Marino i Watykan. Z azjatyckich wymienić należy np. Chiny, Indie, Jordanię, Kambodżę, Nepal, Oman, Sri Lankę, Tajlandię i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Jeśli chodzi o Afrykę, to był w Egipcie, Etiopii, Kenii, Maroku, Tanzanii i Tunezji. Z krajów obu Ameryk wymienić należy Brazylię, Dominikanę, Haiti, Kanadę, Meksyk i Wenezuelę, a jeśli chodzi o Antypody to Nową Zelandię i Australię.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Filip, z konopii 25.04.2023 11:37
Burmistrzem to on nie był.

mary 25.04.2023 11:16
wprowadzanie w błąd czytelników, informacja ze pan był wiceburmistrzem powinna być w tytule a nie końcu

ReklamaBaner reklamowy firmy GOLDSUN
ReklamaBaner reklamowy Lege Artis
Reklama
ReklamaBaner reklamowy b - dodatek
ReklamaBaner B1
Reklama
Reklama
Reklama