Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 20 kwietnia 2024 12:38
Reklama

Czy na sali jest kardiolog?

O takich meczach rodzice będą opowiadać swoim dzieciom, a dziadkowie wnukom. W ostatnim pojedynku fazy zasadniczej Padwa Zamość pokonała w rzutach karnych liderujący AZS UJK Kielce. Filmy Alfreda Hitchcocka w porównaniu do horroru w hali OSiR to nieme kino końca lat dwudziestych ubiegłego wieku.
Czy na sali jest kardiolog?
Tomasz Fugiel przywitał się z kibicami Padwy dziesięcioma trafieniami.

Autor: Fot. Padwa Zamość

Od kilku dni wiadomo, że przed kończącym fazę zasadniczą spotkaniem zamościanie zostali poważnie wzmocnieni. Po ośmiu latach gry do Padwy wrócił bowiem grający na rozegraniu Tomasz Fugiel. Młodszy brat Szymona rozwiązał kontrakt z występującym w Superlidze KPR Legionowo, zasilając ekipę Marcina Czerwonki. Jak wartościowe było to wzmocnienie, pokazał już mecz z akademikami, w którym najnowszy nabytek Padwy był najlepszym graczem na boisku, zdobywając aż 10 bramek. Od liczby trafień zdecydowanie ważniejszy był jednak styl gry młodszego z Fugielów, który bez zawahania wbiegał między defensorów kieleckich, posyłając atomowe rzuty na bramkę rywala.

Sam mecz rozpoczął się dla żółto-czerwonych nad wyraz pomyślnie. Zanim goście ochłonęli, nasz zespół niesiony żywiołowym dopingiem sześciuset gardeł prowadził już 5:1. Przyjezdni z każdą minutą pokazywali jednak, ze nieprzypadkowo zajmują pozycję lidera. Byli zdeterminowani, konsekwentni, posiadając przy tym niemałe umiejętności. Nic więc dziwnego, że mecz się wyrównał, a na przerwę goście schodzili, mając jedno trafienie więcej. Po zmianie stron trwała taka wymiana ciosów, przy której pojedynki MMA są drobną igraszką dzieciaków w piaskownicy. Nie oszczędzali się zawodnicy, nie szczędzili gardeł kibice, a przy mikrofonie szalał prowadzący spikerkę Piotr Orzechowski, co jakiś czas upewniając się głośno, czy nikt nie potrzebuje kardiologa. Końcowe minuty pojedynku to już wojna na wyniszczenie. Pierwszą jej ofiarą padł Szymon Fugiel, który zarobił trzecią 2-minutową karę i musiał opuścić boisko. Kilkadziesiąt sekund później na ławkę kar odesłany został młodszy z braci i zamościanie musieli radzić sobie w osłabieniu. Gdy na zegarze zostały 33 sekundy, żółto-czerwoni rzucili się na rywala. Adrian Adamczuk natarł na rywali z taką siłą, że rozjuszony byk byłby przy nim potulnym cielątkiem, ale zapora z mięśni i siły woli postawiona przez akademików okazała się nie do przejścia. Było więc 25:25 i sędziowie zarządzili rzuty karne. W tym momencie w hali OSiR nikt już nie siedział. Pierwsze trzy serie trafiane były bezbłędnie. Później dały znać o sobie nerwy. Na mocniejszym postronku utrzymali je zamościanie, a serię rzutów zakończył Paweł Maciocha. Po chwili hala OSiR eksplodowała radością.

– Taki mecz, w takiej atmosferze i w takich okolicznościach można przegrać i nie mieć pretensji – przyznał po ostatnim gwizdku szkoleniowiec akademików Tomasz Błaszkiewicz.

Szkoleniowiec naszej drużyny był oczywiście zadowolony, choć z małym "ale".

 – Zacznę od podziękowań dla kibiców, którzy stworzyli świetną atmosferę. Doping dosłownie niósł do boju chłopaków. Miałem tylko kilka treningów, żeby wkomponować do zespołu Tomka Fugiela, a nie jest to rzeczą prostą. Spodziewałem się takiego przebiegu spotkania, walki do końca i to się sprawdziło. Pewnie, że liczyłem na zwycięstwo za trzy punkty, ale skoro nie można zgarnąć pełnej puli, to cieszmy się z dwóch punktów – przyznał Marcin Czerwonka. – Przed nami teraz mecze z Bochnią, Vive II, Orłem Przeworsk i SMS-em Kielce. Zobaczymy, na co nas będzie w nich stać.

 

 

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze

 

 

ReklamaBaner reklamowy firmy GOLDSUN
ReklamaBaner B1 firmy Replika
Reklama
Reklama
Reklama