Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 20 kwietnia 2024 00:27
Reklama

Sonet z krową na postronku

"Pisał ołówkiem na drobnych karteczkach. Czasem nocą przy ogarku, czasem w polu – za stolik służyła mu podeszwa buta, niekiedy zaś pisał wprost na podeszwie. Tworzył najczęściej zimą i w święta, w dzień trzeba było pracować" – opowiadał Józef Nikodem Kłosowski o Stanisławie Bojarczuku. Ten niezwykły, chłopski poeta stworzył ponad tysiąc sonetów!
Sonet z krową na postronku

Bojarczuk spisywał swoje wiersze na skrawkach makulatury, strzępkach gazet, na tym, co mu wpadło w ręce. Ignorował znaki interpunkcyjne czy błędy ortograficzne. Potem owe sonety były ubierane w odpowiednią formę i kaligraficznym pismem zapisywane w rękopisach. Poeta wyrażał się o nich jednak surowo. 

"Nie zważajcie na ortografię, jestem prostakiem" – napisał Bojarczuk w jednym z rękopisów. "Jeżeli to, co przed oczyma waszemi roztaczam, nie jest pierwszej klasy, będzie w każdym razie więcej warte, niż sposób, w jaki chcę i mogę to wyrazić".

Kawałek świata

Stanisław Bojarczuk urodził się 5 kwietnia 1869 r. we wsi Krakowskie Przedmieście niedaleko Krasnegostawu. Jego rodzice – Aleksandra i Adam – byli uwłaszczonymi chłopami pańszczyźnianymi, mieli gromadkę dzieci (było to sześciu synów: jednak trzech z nich umarło w dzieciństwie). Rodzina żyła w jednej izbie i ledwo wiązała koniec z końcem. Bywały okresy, że Bojarczukowie egzystowali w skrajnej nędzy. Tak było zwłaszcza wtedy, gdy ojciec poety... przegrał rodzinną ziemię w karty. 

O tym, jak wyglądał start w dorosłość chłopskich dzieci, dowiadujemy się z unikatowych "Pamiętników Chłopów". Ta publikacja została wydana w latach 30. ub. wieku przez Instytut Gospodarstwa Społecznego. "Gdy byłem w wieku szkolnym latem pasałem bydło, zimą jeden ze starszych braci uczył mnie czytać na elementarzu i trocha pisać, tyle że mogłem się jako tako podpisać i tyle było mojej nauki (pisownia cytatów oryginalna  –  przyp. red.)" – skarżył się w anonimowej relacji pewien kowal. 

"Do szkoły chodziłem jednej zimy dwa miesiące, a drugiej zimy trzy miesiące do takiego nauczyciela, co uczył po parę dzieci na wsi" – opowiadał inny, małorolny gospodarz. "Nauczyłem się trochę czytać i pisać, no i rachować do tysiąca (...). Aż brat poszedł do wojska i nie miał kto listu napisać, bo nikt w domu nie umiał, więc ja musiałem sobie przypomnieć litery".

Cały artykuł dostępny tylko w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze

 

 

ReklamaBaner reklamowy firmy GOLDSUN
ReklamaBaner B1
Reklama
Reklama
Reklama