Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 26 kwietnia 2024 01:26
Reklama

Futbolówka z włosia i starej pończochy

Urodził się we Włodzimierzu Wołyńskim, ale musiał stamtąd uciekać. Trafił do Zamościa, gdzie stał się jednym z prekursorów m.in. powojennego tenisa stołowego. Antoniemu Skórzewskiemu serca do sportu nigdy nie brakowało. Zgodził się powspominać o swoich wojennych dziejach i nietuzinkowej, sportowej pasji.
Futbolówka z włosia i starej pończochy

To także niezwykła opowieść o wojennej tragedii Wołyniaków, tułaczce, zamojskiej interwencji Bolesława Bieruta w I Liceum Ogólnokształcącym, podwórkowej grze piłką z włosia, sierści i starej pończochy oraz m.in. rekreacyjnym ogródku jordanowskim, który powstał na starym, żydowskim cmentarzu. 
 
Ciemne chmury na horyzoncie
– Od czego zacząć? Mój ojciec przyszedł na świat w podzamojskim Bondyrzu. Jeszcze w latach 20. ub. wieku wyjechał do Włodzimierza Wołyńskiego. W tym mieście ożenił się z Ludwiką. Tam na świat przyszły ich dzieci: w 1928 r. moja najstarsza siostra Regina, potem Teresa, Jurek, Bogumiła i ja – wspomina Antoni Skórzewski z Zamościa. – W sumie była nas pokaźna, sympatyczna gromadka. Dobrze nam się przed ostatnią wojną żyło.  

Pan Antoni urodził się 18 października 1938 r. Jego ojciec (także miał ma imię Antoni) pracował wówczas we włodzimierskim tartaku. Grał także na akordeonie (guzikowym) w miejscowej orkiestrze. Był ponoć osobą atrakcyjną towarzysko, człowiekiem kulturalnym, zaradnym i powszechnie lubianym. 

– Do naszego domu często przychodzili sąsiedzi. Byli to Polacy, ale także ukraińscy sąsiedzi, którzy żyli z nami w zgodzie. Szanowaliśmy się. We Włodzimierzu Wołyńskim mieszkali też Żydzi, ale ojciec jakoś nie miał o nich dobrego zdania... – opowiada Antoni Skórzewski. – Mieszkaliśmy wówczas w drewnianym domu przy ul. Młyńskiej. W jakich warunkach? Ojcu udało się przed wojną wykończyć tylko połowę tego budynku, ale to nam nie przeszkadzało. Mieliśmy także piękny sad za domem, krowę, króliki. Pamiętam też jak bawiliśmy się z innymi chłopcami na ulicach miasta w wojnę, biegaliśmy, strzelaliśmy z procy. 

To były jednak ostatnie chwile spokoju. Bo ciemne chmury gromadziły się już nad głowami polskich mieszkańców tego sąsiadującego z Zamojszczyzną skrawka dawnej Rzeczpospolitej (Włodzimierz Wołyński znajduje się zaledwie ok. 15 km od dzisiejszej, granicy polsko-ukraińskiej). Była to ziemia bliska mieszkańcom Zamojszczyzny, wręcz dla nich swojska.  

Powiat włodzimierski zajmował przed ostatnią wojną południowo-zachodnią część województwa wołyńskiego (od zachodu graniczył z pow. hrubieszowskim). Mieszkało tam w sumie ponad 150 tys. osób. Ponad 58,6 proc. była to ludność pochodzenia ukraińskiego, Polacy stanowili 26,7 proc., a reszta to byli Żydzi i Czesi (dane podajemy za portalem www.nawolyniu.pl). 

W powiecie istniały dwa miasta: Uściług oraz Włodzimierz Wołyński. Co ciekawe, w tym ostatnim grodzie skład ludności wyglądał inaczej niż w samym powiecie. Większość stanowili tutaj Polacy (43 proc. ludności) i Żydzi (39 proc.). Ukraińców natomiast mieszkało tam zaledwie ok. 15 proc. 

W sumie, w 1937 r. miasto liczyło 29,6 tys. mieszkańców.
 
Oddajcie generała!
Włodzimierz Wołyński leży nad rzeką Ług, która stanowi prawy dopływ Bugu. Miasto powstało w X w. i było wówczas stolicą Księstwa Włodzimierskiego. Jeszcze w 1160 r. wybudowano tam okazały sobór Zaśnięcia Matki Bożej, a potem aż sześć klasztorów prawosławnych. Można tam było oglądać m.in. XVIII-wieczny kościół ojców Jezuitów pw. Rozesłania Apostołów. 

Miasto przechodziło z rąk do rąk. Ostatni raz te ziemie wchodziły w skład Rzeczpospolitej w latach 1919-1939. Założono tam wówczas m.in. Szkołę Podchorążych Rezerwy Artylerii, a w dawnych rosyjskich koszarach swoją siedzibę znalazł 27 pułk Artylerii Lekkiej (we wrześniu 1939 r. służył w nim dziadek autora artykułu). 

W 1939 r. Włodzimierz Wołyński zajęły wojska sowieckie, a w czerwcu 1941 r. – hitlerowcy. Antoni Skórzewski tak to wspomina: – Do naszego sadu przyszli Niemcy... Zapamiętałem to wydarzenie, bo było niecodzienne. Jeden z Niemców zapytał mojego starszego brata, czy chce postrzelać z jego pistoletu. Podał go nawet bratu i on chyba raz z niego huknął... Wręczył go także mnie do ręki. Pistolet miał swój ciężar. Byłem mały i nie mogłem go utrzymać. Ręka opadła mi razem z bronią. To mi także utkwiło w pamięci...

W tym czasie zaczęły się we Włodzimierzu Wołyńskim represje na niespotykaną skalę. "W mieście pojawili się Ukraińcy w niemieckich mundurach, którzy po przeszkoleniu w Rzeszy przybyli wraz z Niemcami do miasta" – czytamy w książce Władysława i Ewy Siemaszko pt. "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945". "Miejskie urzędy zostały obsadzone przez Ukraińców. Burmistrzem miasta został wróg Polaków, nacjonalista ukraiński Stepan Czernyszew, już od samego początku jawnie wypowiadający groźby pod adresem Polaków". 

Gestapo miało też ukraińskich konfidentów, którzy szpiegowali Polaków. Najgroźniejszym z nich był niejaki Kowalskyj. Okupanci organizowali też na ulicach łapanki. 
– Zgarniali wtedy z ulic wszystkich, kogo popadło: młodych i starych. Pewnego razu partyzanci pojmali jakiegoś niemieckiego generała. W ramach represji za ten czyn do miejscowego więzienia trafiło wiele osób. Aresztowano także mojego ojca. Chodziłem z mamą tych ludzi oglądać, bo więźniowie przebywali m.in. na takim dużym, więziennym placu – opowiada Antoni Skórzewski. – Nie wiadomo, co było robić. Kobiety poleciały jednak do księdza i on zapewne prowadził negocjacje z Niemcami. W końcu partyzanci wypuścili tego generała, a okupanci uwolnili aresztowanych, w tym mojego ojca. Nie umiem jednak dokładnie powiedzieć kiedy to wszystko się dokładnie wydarzyło. 

We Włodzimierzu Wołyńskim Niemcy utworzyli dwa getta. Ogrodzono je drutem kolczastym i zapędzono tam Żydów z całej okolicy. Pilnowali ich ukraińscy policjanci. 1 września 1942 r. hitlerowcy rozpoczęli kilkudniową akcję likwidacji miejscowych gett. Blisko 15 tys. Żydów z Włodzimierza Wołyńskiego i okolic rozstrzelano w miejscowości Piatydnie (5 km od dzisiejszej granicy z pow. hrubieszowskim). 

Potem przyszły również inne, krwawe represje i bandyckie napady (głównie ze strony Ukraińców). Ich ofiarami byli miejscowi Polacy, głównie ci z włodzimierskich przedmieść. Bez powodu zabito wówczas m.in. Karolinę Adamczuk, Wacława Reszutko, Józefa Juliana Lipińskiego, Katarzynę Jaz, Teklę Wiadro oraz ponad stu innych, naszych rodaków. 

Ucieczka z Wołynia 
Podczas tzw. rzezi wołyńskiej (po 11 lipca 1943 r.) dokonywanej przez oddziały UPA na polskich obywatelach Wołynia, Włodzimierz Wołyński stał się schronieniem dla uciekinierów.  

"Ludzie nie pomieścili się w polskich domach i kwaterowali wszędzie – na ulicach i placach, w kościołach, kinie" – czytamy dalej w książce Władysława i Ewy Siemaszko. "Niektóre rodziny schroniły się w zdewastowanych, pożydowskich domach. Powstały kłopoty aprowizacyjne, nie było czym karmić inwentarza, który niektórzy przywiedli ze sobą. Rzesza uchodźców cierpiała głód. W szpitalu było wielu ciężko rannych Polaków". 

A mogło być jeszcze gorzej. Wieści o straszliwych, ukraińskich mordach Polaków elektryzowały mieszkańców Włodzimierza Wołyńskiego. 
– Mojego ojca ostrzegano przed tym, że w mieście źle się zaczyna dziać, że powinniśmy uciekać. Mówili mu o tym m.in. ukraińscy sąsiedzi. We Włodzimierzu było zresztą coraz bardziej niebezpiecznie – opowiada pan Antoni. – Pewnego wieczoru zobaczyłem w oknie łunę. Okazało się, że ktoś podpalił miejscowy tartak. Ten widok pozostał w mojej pamięci na bardzo długo...  
Ojciec pana Antoniego myślał, że rodzinę będzie można ukryć. Wybudował przy domu aż trzy zamaskowane "schrony", czyli rodzaje kryjówek (jedną dla inwentarza), w którym Skórzewscy planowali przeczekać niebezpieczeństwo. Potem jednak zmienił zdanie. Postanowił wraz z bliskimi uciekać z miasta. Decyzja zapadła szybko. 

– Ojciec krowę zamienił z kimś na konia, kupił też niewielki wóz na niskich kołach. Mama spakowała trochę tobołków i rodzina ruszyła na zachód. Wzięliśmy też kozę, a za nami biegł pies. Tak ruszyliśmy do Zamościa, bo tam mieszkała Maria Kurantowicz, siostra ojca – wspomina Antoni Skórzewscy. – Podróż się powiodła, chociaż długo staliśmy w Zosinie. Schronienie znaleźliśmy w przybudówce jednego z domów przy zamojskiej ul. Kilińskiego. Potem trafiliśmy do Kalinowic, do rodziny Gwiazdowskich, bo u tych ludzi ojciec znalazł pracę. W olejarni. 

Rodzina najpierw spała w wilgotnym budynku gospodarczym (w fatalnych warunkach). Po pewnym czasie gospodarz z Kalinowic odstąpił im na jakiś czas część swojego domu. To nie był jednak koniec tułaczki. Bo rodzina Skórzewskich po pewnym czasie otrzymała przydział na kwaterunek w jednym z domów przy ul. Powiatowej 66 w Zamościu. To był już koniec 1946 r. 

– Zacząłem uczęszczać wówczas do zamojskiej Szkoły Podstawowej nr 3. Wtedy zaczęła się też moja przygoda ze sportem. Początki były skromne. Robiliśmy z krowiego włosia i różnej sierści takie zbitki, które wkładano do pończochy i obszywano jakimiś gałgankami szmat. To były nasze prymitywne futbolówki, które jednak dało się z powodzeniem kopać! – opowiada ze śmiechem Antoni Skórzewski. – Na naszym podwórku przy ul. Powiatowej organizowaliśmy mecze, na które przychodzili nawet chłopcy z innych dzielnic Zamościa. Graliśmy też w hacle (lub hacele – były to elementy podków końskich – przyp. red.). Dobrze to wszystko pamiętam.  

Była to gra zręcznościowa. Na czym polegała? Jej uczestnicy podrzucali do góry hacele (czasami mogły to być także kamyki), które wcześniej układali na swoich dłoniach. Łapano je następnie na wiele, wymyślnych sposobów (po jednym lub kilka na raz), jednocześnie podnosząc inne hacele z podłoża. Za to można było zdobywać punkty. 
Wygrywali gracze obdarzeni zręcznością, spostrzegawczością i refleksem. Nie zawsze było to bezpieczne. Czasami hacele miały ostre krawędzie i można się było nimi poranić.  

Więcej na ten temat w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia. 



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze

 

 

ReklamaBaner reklamowy firmy GOLDSUN
ReklamaBaner reklamowy Kronika Tygodnia
ReklamaBnaer reklamowy firmy Kronika Tygodnia
ReklamaBaner reklamowy b - dodatek
ReklamaBaner B1
Reklama
KOMENTARZE
Autor komentarza: PRAWNIKTreść komentarza: UKARAĆ I ODWOŁAC WÓJTA W REFERENDUM NATYCHMIASTData dodania komentarza: 25.04.2024, 18:04Źródło komentarza: Przed domem wójta wylali gnojowicę i podpalili oponyAutor komentarza: XYZTreść komentarza: Nie może bo budżet uchwalony musi zgodnie z nim działać inaczej RIO zaopiniuje negatywnie. Lwowskiej też nie wstrzymaData dodania komentarza: 25.04.2024, 12:12Źródło komentarza: Zamość: Na Karolówce przebudowanych zostanie kilka drógAutor komentarza: NormalnyTreść komentarza: Zabrać socjal pasożytom pokroju pana buraka i dać na pocztę. Pieniądze sto razy lepiej wydane.Data dodania komentarza: 25.04.2024, 11:37Źródło komentarza: Strajk na poczcie. Uwaga, to oznacza utrudnienia dla klientów [KOMUNKAT ZWIĄZKOWCÓW]Autor komentarza: NormalnyTreść komentarza: Likwidują coś w jednej z najszybciej wyludniającej się gminy w całym kraju? Niemożliwe.Data dodania komentarza: 25.04.2024, 11:33Źródło komentarza: "Nie" dla likwidacji! Znowu stają w obronie poczty w DołhobyczowieAutor komentarza: NormalnyTreść komentarza: Proste rozwiązanie zabrać socjal takim pasożytom jak pan burak i dać na pocztę. I tak z moich podatków to idzie więc wolę takie rozwiązanie.Data dodania komentarza: 25.04.2024, 11:31Źródło komentarza: "Nie" dla likwidacji! Znowu stają w obronie poczty w DołhobyczowieAutor komentarza: klikTreść komentarza: Jenot to sobie może , zaorać las, tam gdzie jego miejsce!Data dodania komentarza: 25.04.2024, 11:30Źródło komentarza: Zamość: Nieoficjalne wyniki wyborów. Rafał Zwolak nowym prezydentem
Reklama
Reklama